sobota, 29 lutego 2020

Katarzyna Nosowska: "A ja żem jej powiedziała"


Ten miesiąc obfitował w nieoczywiste lektury i w trudne do opisania teksty. Książka Katarzyny Nosowskiej to zbiór różnych jej przemyśleń na tematy: mody (czarny nie wyszczupla, a sukienki i bluzki obcięte pod biustem nie nadają się dla osób z odstającym brzuszkiem), seksu (nie tylko fizyczny, ale też tantryczny), pracy, show-biznesu, fobii, lenistwa itp. Każdy temat, który podejmuje, opisuje z lekkością, zwięzłymi zdaniami, bez upiększania rzeczywistości - można by rzec, że wyłożyła "kawę na ławę". Nie boi się żadnego tematu, nie uznaje tabu, nie kryje się za pięknymi, okrągłymi zdaniami o niczym, chociaż troszkę się kryguje w rozmowach:



"Zadałam sobie pytanie, co w tym zajęciu sprawia mi autentyczną przyjemność, na którym etapie działalności jestem najbardziej sobą, w sobie, czuję się bezpiecznie, a w okolicy serca wzrasta temperatura. Najszczersza z najszczerszych odpowiedzi brzmi – pisanie. Ten samotny moment, kiedy z chmary słów wyłapuję te, które najlepiej opowiedzą emocje. Jest to proces żmudny, momentami skrajnie wyczerpujący. Nie mam łatwości, którą legitymują się prawdziwi mistrzowie żonglerki słowem. Ja wysiaduję. Do odleżyn".



Podobały mi się podjęte tematy i piękne wydanie książki, jednak czegoś mi zabrakło. Może czasami wolałabym, aby było więcej przykładów, jakiś odniesień do rzeczywistości i przez to aby teksty były dłuższe. A może nie na wszystkie teksty był teraz czas?

Michał Rusinek: "Zaklęcie na W"


Jeżeli tylko mam okazję sięgam po książki Michała Rusinka. Lubię jego styl, jego spostrzeżenia dają mi do myślenia. Aa i też dzięki niemu staram się nie używać zbyt wielu zdrobnień.

Tym razem sięgnęłam po książkę przeznaczoną dla dzieci, ale nie infantylną, o wojnie.
Włodek opowiada jak zaczęła się wojna, o której szeptali dorośli, nie wiedział co to znaczy. Sądził, że jest to jakieś zaklęcie złego czarnoksiężnika. Nie wiedział, co na dłuższą metę oznacza życie z Czarnymi Panami we własnym państwie. Wiedział, że Ci co są dobrzy, to Biali Panowie.

Jego zasługi zaczynają się od momentu, gdy woził "zaproszenia na ślub" małym rowerkiem do ludzi, których adresy musiał znać na pamięć, bo nie wolno mu było ich zapisywać. Dziwił się,
że co tydzień zawozi te zaproszenia do tych samych ludzi i że oni wtedy smutnieją.

Jego opowieści to nie tylko te związane z przewożeniem rozkazów, ale też o życiu w szkole z internatem, gdzie dostał przezwisko Dusza, ze względu na pewną niecodzienną przygodę.
Włodek też bardzo prostu próbuje opisać świat wojny, jako ten, który utracił barwy - jest czarno-biały. Wszystko jest znacznie trudniejsze, niezrozumiałe, straszne.

Książka napisana w sposób prosty, choć o trudnych sprawach i bardzo wzruszająca. Warto przeczytać wraz z dzieckiem, aby wytłumaczyć niektóre sytuacje.

Krzysztof Strycharski: "Moja żona tramwajarka"


Sama w to nie wierzę, że wypożyczyłam książkę z biblioteki na chybił trafił, nie kojarząc nazwiska autora, ani nie przyglądając się osobie na okładce. Śpieszyło mi się wtedy okropnie i po prostu wyciągnęłam kilka książek z półek, wypożyczyłam i w domu się zdziwiłam :)

"Moja żona tramwajarka" to biografia Henryki Krzywonos-Strycharskiej napisana przez jej męża Krzysztofa. Oczywiście panią Henrykę kojarzę z różnych wypowiedzi, ale tak po prawdzie niewiele wiedziałam o jej życiu prywatnym. A okazuje się, że było i jest nadal ciekawe. 

Pan Strycharski co prawda pisze o kilku najważniejszych wydarzeniach z życia żony zanim ją poznał - o strajku, zatrzymaniu tramwaju numer 15 (pani Krzywonos była motorniczą), o jej roli w Solidarności - ale tak naprawdę skupia swą uwagę na wydarzeniach od momentu jej poznania i założenia rodziny. A o rodzinie jest co opowiadać, bo mają aż 12 dzieci! Sporo trudu, cierpliwości i uporu kosztowało ich założenie i utrzymanie tak dużej gromadki. Jednak nigdy się nie poddawali. Razem walczyli o lepsze jutro. 

Z tej książki wyłania się obraz kobiety rodzinnej, twardo stąpającej po ziemi, upartej, potrafiącej walczyć i załatwić wszystko co trzeba, aby dobrze żyć. Oczywiście są tu też opisane momenty trudne i smutne, ale przeważają te dobre. Zaryzykuję i napiszę, że to chyba dzięki nastawieniu do życia państwa Strychowskich.

czwartek, 27 lutego 2020

Jean-Paul Didierlaurent: "Lektor z pociągu 6:27"


"Tylko nowy mógł sobie pozwolić na tak lekceważący ton wobec Yvona Grimberta. [...]
Yvon Grimbert, absolwent kursów Alphonse'a Daubina w Saint-Michel-sur-l'Ognon z roku 1970, abonent czasopisma »Le Francais aujourd'hui« od 1976, wystrzelił pierwszą salwę:

Spójrz na zegar, panie: południe minęło,
Zaś twą irytację ważę sobie lekce.
Wyzbądź się pogardy, zakończ niecne dzieło,
Szlaban wnet podniosę, jeśli mi się zechce.

Osłupienie na twarzy kierowcy wymazało wszelkie ślady złości. Jego pokryty rzadką szczeciną podbródek opadał coraz niżej, w miarę jak Yvon dźwięcznym głosem skandował swoje wersety. [...]

Wielu jest dostawców, nawet ich nie zliczę,
Których gniew mój sięga, kiedy się spóźniają.
Zostaw tu ładunek i rozchmurz oblicze,
Bądź z tych, co z uśmiechem pory swej czekają.

Grafiku przestrzegać bądź łaskaw w przyszłości.
Jeżeli przybędziesz o czasie właściwym
Bez nadużywania mojej cierpliwości,
Popatrzę na ciebie spojrzeniem życzliwym.

Nigdy już o moich nie dyskutuj planach,
Nie chcesz przecież słyszeć mego złego głosu.
Chociem tylko strażnik, w tej fabryki ścianach
Po wsze czasy jestem panem twego losu.
[...]
Gdy lęk ci dopiecze, szukaj ukojenia
Na drodze wjazdowej, między kolegami.
Lecz jeśli przed rymem pożądasz schronienia,
Gniew mój musisz zgasić przeprosin słowami".

* Jean-Paul Didierlaurent: "Lektor z pociągu 6:27", przeł. Beata Geppert, W.A.B., 2015, s. 31-33.

Michał Olszewski: "Zapiski na biletach"




"Zapiski na biletach" to krótkie teksty-przemyślenia pisane przy okazji podróży dłuższych i krótszych, wyjść na miasto, do kawiarni.

W czasie lektury cały czas porównywałam książkę Olszewskiego do "Biegunów" Tokarczuk oraz tekstów Filipa Springera. A dlaczego? Bo autor opisuje bez upiększania otaczającą nas rzeczywistość, często dość smutną lub brzydką.

Michał Olszewski jest świetnym obserwatorem, ale też pisarzem-rzemieślnikiem, który każde słowo i postawioną kropkę przemyślał.

Życzę sobie, aby więcej takich przemyślanych i niebanalnych książek ukazywało się na naszym polskim rynku wydawniczym.

Anna Onichimowska: "Zupa z gwoździa"



Ciężko mi jednoznacznie ocenić książkę Anny Onichimowskiej. Z jednej strony stworzyła ciekawe postaci bohaterów, z drugiej opisała absurdalne (lecz prawdopodobne) zachowania w pracy.

Ale od początku: nasz bohater to dziennikarz, który prowadzi kącik w czasopiśmie z listami od czytelników. Nie raz sam do siebie pisał, aby zapełnić kolumnę. Jest żonaty, ma dorosłą córkę i zięcia, którego uporczywie nazywa Franciszkiem, chociaż ma inaczej na imię. Ma dziwne poczucie humoru i lubi w ramach relaksu oglądać nosacze z Borneo. Gotuje i prowadzi bloga kulinarnego Zupa z gwoździa.

Jego żona to z wykształcenia psycholog, ale pracująca w sklepie z AGD, namiętnie kupująca buty i ubrania dla siebie. Znudzona.

Pewnego dnia kolega z pracy z gazety daje bohaterowi tabletkę na potencję. To zmienia wszystko. Po upojnej nocy z żoną, znajduje ona opakowanie po tabletce i dopytuje męża o resztę tabletek z opakowania - podejrzewając go o romans. On natychmiast wymyśla, według niego zabawną i nieprawdopodobną, historyjkę o cudzoziemce ubranej w żółty strój z batiku, bez butów, z dużymi stopami. I co z tego wyniknie? Będzie coraz ciekawiej...

Książka interesująca, dobrze napisana, bez dłużyzn. Nie każdemu spodoba się absurdalność sytuacji w pracy dziennikarza oraz dalsze perypetie jego żony. Zachęcam do przeczytania i sprawdzenia czym nas może zaskoczyć Anna Onichimowska.

środa, 26 lutego 2020

Wyfrunęły motyle... spod igły i nożyczek

Dzisiaj w końcu mogę dodać post dotyczący czegoś innego niż przeczytane książki. Ostatnio udało mi się pobawić z synkiem i wykonać motyla z papieru i skrawków filcu (świetna zabawa dla malucha, ciął niewielkie kawałki filcu na jeszcze drobniejsze, a następnie przyklejaliśmy to do przygotowanego motyla z tektury).
Znalazłam czas i w końcu mogłam wyciąć i uszyć, pokleić też zawieszki motyle i zakładki. Dobrze, że ręka już mi się zagoiła, bo już mnie strasznie ciągnęło do jakiś prac.


 Pomarańczowy motylek z wieloma ozdobami zawisł u dziecka w pokoju i został zrobiony tak na życzenie synka.
Niewiele tego i nie ze wszystkich jestem zadowolona, ale i tak jestem szczęśliwa, że cokolwiek zrobiłam :)

Iwona Kienzler: "Windsorowie: Celebryci, nudziarze, skandaliści"



Wiele dziewczynek było przebranych na bal karnawałowy za księżniczkę lub marzyło o byciu księżniczką. Ja nie. Hihi, chociaż w przedszkolu zdarzyło mi się być przebraną za królową śniegu i tańczyłam wtedy (mam zdjęcia!) z kolegą przebranym za żabę. I to moje przebranie było chyba najbliższe do książęcego jakie miałam na sobie.

Jednak teraz lubię poczytać nie tylko o etykiecie królewskiej, czy strojach monarchów i ich rodzin, lecz o tym jak royalsi żyją na co dzień, jakie odbywają spotkania i jak może wyglądać ich życie za zamkniętymi drzwiami.

Dziennikarze chętnie śledzą Windsorów, wyciągają stare historie i porównują do siebie członków rodziny. Jednak wielu wie skąd się wzięło nazwisko Windsor, skąd pochodzą, jak dbali o ciągłość dynastii na tronie - a tego można dowiedzieć się dzięki Iwonie Kienzler. Nie skupia się ona tylko na romansach Diany, na parze Karol i Camilla, czy wyskokach młodego Harrego. Opisuje rzetelnie słabostki i mocne strony monarchii. Tłumaczy ich różne zachowania, przedstawia prawdziwy obraz "ludzi z krwi i kości", a nie laurkę dla monarchów.

Mimo, że niektóre opisane zachowania królów i książąt (zzarówno mężczyzn, jak i kobiet) mnie zniesmaczyły, to jednak warto było przeczytać książkę i przekonać się, że nie takie różowe i wspaniałe życie prowadzą royalsi. Nie zazdroszczę im mnóstwa obowiązków, sztywnych zasad i ciągłego pilnowania się. A chyba najgorsze byłoby dla mnie spędzanie czasu z własnymi dziećmi według grafiku.

Monika Borys: "Polski bajer: Disco polo i lata 90."



Nie jestem fanką muzyki disco polo, jednak ponieważ skończyłam szkołę muzyczną podstawową i interesuje mnie samo zagadnienie zjawiska dot. różnych nurtów muzycznych - sięgnęłam po książkę "Polski bajer".

Monika Borys nie zawodzi. Opisuje nie tylko historię powstania polskich zespołów disco polo, ale również zabiera nas w podróż do lat 90-tych, przypomina programy telewizyjne i koncerty muzyki chodnikowej. Zastanawia się, dlaczego tylu ludzi porwała ta muzyka, a i tak stygmatyzowano ją jako kiczowatą i tandetną. Podaje kilka przykładów tekstów piosenek i tłumaczy skąd wziął się fenomen np. Zenka Martyniuka (jako jeden z nielicznych muzyków tego nurtu ukończył szkołę muzyczną).

Z tej książki więcej się dowiemy o latach 90-tych, Polakach, muzyce lekkiej, numerach muzycznych rządzących na dyskotekach niż z niejednego artykułu naukowego czy statystyk. Bardzo dobre kompendium wiedzy o gustach muzycznych w Polsce.

Polecam książkę każdemu, kogo interesuje nie tylko disco polo, ale też fenomen tej muzyki.