W końcu poczułam się na tyle lepiej, żeby
móc się skupić na książce troszkę cięższego kalibru, na dodatek grubszej i po
której obiecywałam sobie wiele.
Władysław Broniewski jest mi znany nie
tylko z wierszy poznanych w szkole („Bagnet na broń”), ale również ze zbiorku
wierszy o jego córce Ance. Myślę, że są równie pięknie napisane co "Treny"
Jana Kochanowskiego. O samej postaci Broniewskiego wiedziałam niewiele, tyle co
przeczytałam w jego biogramie w szkole. A okazuje się, że to była ciekawa,
nietuzinkowa postać, której po przeczytaniu biografii pióra jego wnuczki przynajmniej
poznałam na tyle jego życie, że wiem dlaczego powstały wiersze o jego córce, że
wiem dlaczego nazywano go komunistą i dlaczego źle skończył.
Ewa Zawistowska w książce o dziadku i
swojej rodzinie, nikogo nie upiększa, nie twierdzi, że Broniewski miał same
zalety i nigdy nie dotknął kieliszka wódki. Przeciwnie pisze to co widziała, co
słyszała i czuła w związku ze swoją rodziną, a w szczególności dziadkami.
Wyobrażam sobie jak pani Zawistowska w Grecji siedzi przed komputerem i pisze o
babci, u której mieszkała, o ojcu, który ciągle jako dziennikarz jeździł po
całej Polsce, o matce, którą straciła jako dziecko i o dziadku i jego trzeciej
żonie, za którą nikt w rodzinie nie przepadał. Przytacza mnóstwo kartek
pocztowych i listów, które wędrowały za adresatami nie tylko po Polsce. Pisze o
chorobie i uzależnieniu Broniewskiego, nie wini nikogo za jego ciągi alkoholowe
(chociaż od czasu do czasu można wyczuć szpileczkę w stronę Wandy, która
zamiast z mężem być, co chwilę odpoczywała na wakacjach i nie interesowała się
skąd będą na to pieniądze). Pisze też o chorobie swojej matki i swojej, którą
odziedziczyła po niej. Pisze o ciągłej ciekawości świata, o ciągłym pędzie w
życiu i o miejscach i ludziach, do których warto wracać.
Broniewski to postać nieszablonowa, warto
zagłebić się w jego biografię, chociaż ostrzegam, że można poczuć się
zawiedzionym, że taka postać potrafiąca pięknie pisać, piła hektolitry alkoholu
i mimo dobrych relacji z bliskimi, jednak był zawsze z boku, nie w centrum
wydarzeń.