poniedziałek, 20 lipca 2020

Trzeci tydzień lipca: przygody z kotem, wycieczki, nowości.

Ostatnio dni mi umykają jak szalone. W tym tygodniu miałam i sporo wrażeń i sporo pracy, ale po kolei.

Nie wiem czy kiedykolwiek wybrałyście się na wycieczkę do Klucz na Pustynię Błędowską, ja byłam kilka razy, ale tym razem z synkiem po raz pierwszy :) Mieliśmy wspaniałą pogodę, bo nie było zbyt ciepło, a nie padało (co w tym roku wcale nie jest takie oczywiste). Wzięliśmy ze sobą lornetkę i aparat i okazało się, że akurat żołnierze ćwiczyli skoki ze spadochronu. Wspaniałe widowisko, tym bardziej dla malucha. Staliśmy na tarasie widokowym chyba z dwie godziny, zanim nam synek pozwolił wrócić do auta :)


Później postanowiliśmy skorzystać z reszty dnia i wybraliśmy się na spacer po Rezerwacie Pazurek. Oczywiście ja najbardziej lubię fotografować drzewa rosnące, obalone, próchniejące, z hubami itp. Tym razem nie mogło być inaczej i po prostu muszę Was uraczyć moimi fotkami (niezbyt dobra jakość, bo chmary komarów nas ścigały).



W jednym dniu wybraliśmy się do lasów za Pszczyną, tam niestety nie zdążyłam zrobić zdjęć, bo w tym zamieszaniu zapomniałam zabrać aparat i naładować telefon... Musicie uwierzyć mi na słowo, że było wspaniale :)

W sobotę mój kochany mąż stwierdził, że kupi mi troszkę owoców do ciasta:


Tak więc sobotnią noc spędziłam na drylowaniu czereśni, śliwek, zaprawianiu porzeczek. Dopiero w niedzielę upiekłam ciasto i okazało się, że nasze koty bardzo zainteresowały się tym razem wypiekiem. 2 godziny pilnowałam ich, żeby się nie dobrały do gorącej blachy. Hehe, a i tak musiałam po wystudzeniu schować je do schowka...

Z wojaży przywiozłam do domu troszkę książek do czytania :)


Zdążyłam tym razem przeczytać:
- Adam Wajrak: „To zwierzę mnie bierze” - bardzo krótkie opowiadania o zwierzętach, głównie ptakach. Dużo ciekawostek.
- David Walliams: „Babcia Rabuś” - słaba książka, niezbyt zabawna, a wręcz nudnawa.
- Rafał Witek: „Maja na tropie jaja” - bardzo polubiliśmy z synkiem książeczki z tej serii, niewiele treści, duże litery, ciekawa historyjka w sam raz dla malucha. Obecnie czytam mu na głos, bo jeszcze nie zna literek, ale mam nadzieję, że kiedyś sam będzie synuś czytał.
- Monika Szwaja: „Dupersznyty” - bardzo długo szukałam tej książki w różnych zaprzyjaźnionych bibliotekach. W końcu w trakcie pandemii zdecydowałam się na zakup. Jest to książka wydana już po śmierci autorki, jednakże teksty są jej z różnych źródeł, jest też kilka wspomnień o niej jej przyjaciół i współpracowników, wiersze, wycinki wywiadów, zdjęcia. Trzeba przyznać, że Monika Szwaja była bardzo ciekawym człowiekiem, uwielbiała dobrą muzykę poważną, operę, żeglarstwo, latanie samolotami wszelkiej maści. Mówiła o sobie, że jest panią z telewizornii i że kocha telewizję (szanowała bardzo pracę wszystkich współpracowników, kochała rozmawiać z ludźmi, zacieśniać relacje). Kochała również pisać i zaczęła przez przypadek, ponieważ jej programy nie były przyjmowane i przez to kończyły jej się pieniądze, więc postanowiła wziąć udział w konkursie literackim. Zajęła 3 miejsce. Miesiącami czekała na wydanie, jednak będąc zwodzoną, oddała tekst przyjacielowi i dzięki temu książka szczęśliwie trafiła do odpowiedniej osoby, która pokierowała jej wydaniem i promocją.

A na koniec opowiem Wam, co wczoraj mój koteczek nam zmalował. Rano jak zwykle wypuściłam koty do ogrodu, gdzie zazwyczaj biegają po stodole lub drzewach, ale najmłodszemu kotu zachciało się przygód i zapuściła się dalej, poza ogród. Gdy wyszłam po koty, to trzy przybiegły w te pędy, a czwarta koteczka wołana nie przychodziła. Zmartwiłam się ogromnie i wysłałam męża na zwiady. Ten po chwili wrócił po mnie, żebym nadsłuchiwała, gdzie kot miauczy, a on tam będzie szedł. Hehe, okazało się, że kotek poszedł poznać sąsiada-psa. Co prawda piesek ogromny, ale krzywdy kotu nie chciał zrobić, bo nawet nie szczekał, ani nie szalał pod drzewem na którym zasiadła na samym czubku wystraszona koteczka. Mąż musiał wyciągnąć drabinę i ściągać kota z wierzchołka drzewa, gdy ja trzymałam drabinę i gadałam z pieskiem.

Przygód u nas co niemiara :) Na szczęście wszystko skończyło się dobrze.
Życzę Wam udanego tygodnia!

26 komentarzy:

  1. Kasiu! Ależ się u Ciebie dzieje :-) Troszkę owoców do ciasta ubawiło mnie :-) na troszkę to nie wygląda :-) Stosik książek cudny, podobają mi się takie wieżyczki :-) Póki ciepło trzeba korzystać z pogody i wycieczki mniejsze i większe robić :-)
    Buziaki :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój mąż bywa taki dowcipny. Okazało się, że owoców kupił 18kg. Hihi. A dzisiaj wiezie mi wór marchwi i botwiny... będzie pracowita noc lub poranek.
      Buziaki! 😘

      Usuń
  2. Świetna wycieczka Kasiu, będziecie mieli piękne wspomnienia.
    Cieplutko pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hihi, mój synek chciałby znowu jechać :) Najlepiej jutro...
      Uściski

      Usuń
  3. To się u Ciebie sporo dzieje :)
    Ja na szczęście mam owoce na krzewach i drzewach, więc mogę zbierać stopniowo i przerabiać. Bo takiej ilości bym chyba nie przerobiła na raz ;)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja dopiero w przyszłym roku będę zbierać większe swoje plony. W tym roku musiałam się zadowolić w większości kupnymi.
      Pozdrawiam serdecznie

      Usuń
  4. Ciekawie się tam u was dzieje :) A "troszkę owoców" uśmiech od ucha do ucha. U mnie owoce tylko surowe jedzą..a jak tak mam ochotę na cisto ze śliwkami:) Masz koteczkę wędrowniczkę:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moi mężczyźni za dużo nie wybrzydzają przy jedzeniu. Łącznie z tym, że przyzwyczaili się do braku niektórych przypraw i teraz nawet sami rzadko dosypują sobie do swoich talerzy, owoce i warzywa jedzą w każdej postaci - mąż najchętniej w cieście :)
      A koteczki mam pomysłowe rozrabiaki, czasem wędrowniczki, ale głównie nadrzewne :)
      Bużka

      Usuń
  5. To są właśnie takie drobne radości i wydarzenia, które kolorują naszą codzienność:-))
    Pozdrawiam serdecznie:-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadza się, mnie sporo drobiazgów cieszy, a jak się wydarzy coś wspaniałego, to moja radość nie zna granic i wtedy, albo fotografuję, albo coś gotuję ekstra :) hehe

      Uściski

      Usuń
  6. Troszkę owoców, hmmm:)
    Bardzo udana wycieczka.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mamy zamiar ją powtórzyć za jakiś czas, bo nie zdążyliśmy obejrzeć całego rezerwatu Pazurek.

      Uściski

      Usuń
  7. Ja tam nie wiem , znalazłaś na drodze te książki?? za darmo gdzieś dawali?? Tak wiem dla takiej maniaczki czytania to każda wyprawa kończy się w księgarni :-)
    Kociaki świetna w tych wycieczek trochę zazdroszczę , fajne miejsca odwiedziliście.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, chciałabym, żeby każda wyprawa kończyła się w księgarni :) Kiedyś mnóstwo wypożyczałam z biblioteki, ale teraz to jest tak kłopotliwe (brak możliwości zamówienia przez internet, brak pełnego katalogu książek internetowego, panie w ogóle nie skore do szukania książek) - dlatego kupuję lub pożyczam od koleżanki.

      Uściski

      Usuń
  8. Wrażeń co niemiara, będzie co wspominać :-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Takie wypady całą rodzinką to fajny czas i fajne wspomnienia... Tych książek to faktycznie przywiozłaś "troszkę", tak na jeden wieczór :)))
    Pozdrawiam cieplutko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hihi, trzeba robić zapasy książkowe na deszczowe dni :)

      Uściski

      Usuń
  10. Byłam w roku gdy tarasy powstawały zrobiliśmy sobie z mężem wycieczkę parodniową szlakiem Orlich gniazd ;)
    Wspaniała wycieczka pozazdroszczę- "tych łowów " haha cała walizka jak nic ;) a to małżonek tak na weekendowe ciacho tyle dobroci przyniósł, czy tak za jednym zamachem na cały miesiąc :) O i tu mnie masz też tej jedynej jak mniemam książki pani Moniki nie czytałam - jej książki mimo, że specyficznie pisane tak wolniej się czyta: to mają to coś w sobie, ten morał i otwartą furtkę by samemu przemyśleć dane zagadnienie :)
    Haha to jednak kociak nie dogadał sie z sąsiadem moje psiaki też sąsiada nie lubią ...;)
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja nie mam daleko do tej pustyni, autem to niecała godzina, ale zawsze coś wypada i nigdy nie było czasu, żeby jechać i młodemu pokazać dużą piaskownicę :)
    Książek dokładnie dwie pełne siatki przywiozłam.
    Hehe, mąż stwierdził, że przecież owoce się zaprawi i się nie zmarnują :)
    Kociak dzisiaj znowu siedział na drzewie i musiałam go ściągać... Ech, ma pomysły. Dobrze, że drabinę wysoką mamy. Hehe.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  12. No rzeczywiście, niezła przygoda;) Zestaw książek rewelacyjny!
    Byłam raz na Pustyni Błędowskiej, niestety nie miałam takich atrakcji.
    Pozdrawiam cieplutko:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszyliśmy się, że tak nam się udało z tą wycieczką na pustynię. Synek był zachwycony, a że lubi samoloty, to to był dodatkowy smaczek. Na dodatek mógł później wybiegać się w rezerwacie. A ja przywiozłam tyle książek :) Hehe, mąż się śmieje, że czas zmienić auto, żeby miało większy bagażnik.

      Uściski

      Usuń
  13. Na pustyni jeszcze nie byłam ale byłam w Ogrodzieńcu na zamku, a to podobno nie daleko...
    Super Wam się udało z tymi żołnierzami :).

    Zdjęcia super.

    Mąż miał chyba ochotę na dużą ilość ciast, bo nakupił Ci sporo owoców hihi.

    Z kotka niezły rozbójnik :).

    Książek nabyłaś całkiem sporo :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie Ogrodzieniec jest niedaleko, ale tamte atrakcje znamy, bo mieszkaliśmy tam jakiś czas :) Niedaleko jest ferma strusi (byliśmy tam 2 lata temu), skałki itp. Polecam zwiedzanie Jury, bo jest u nas pięknie!
      Mąż zawsze ma ochotę na ciasta, ale większość owoców zaprawiłam :)
      Wszystkie 4 nasze koty to rozbójniki, co chwilę coś wymyślą. Jak synek był młodszy to często budził nas dźwięk grzechotki, którą gdzieś młody rzucił, a one wynalazły i bawiły się w najlepsze (mieliśmy wtedy tylko dwa koty, ale zabawa była również przednia).

      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  14. Ja sezon owocowy dopiero zaczne ale głównie beda to brzoskwinie w syropie, choc duzo roboty przy nich włożyć musze. Kilka słoikow kompotu z wiśni, część zamrozimy na zime bo taka zupa najlepsza, smakuja jak świeże. Śliwki też mrożę czy to do ciasta czy na zupę.
    U nas od miesiaca dwa młode kociaczki i sa tak pierniki niedobre że szok. Rano okno uchylone to wkaskuja na parapet i przez okno byle wejść do domu. A jeśli już między nogami przemkną to mi w firankach frędzle ciagna. Ale wszyscy domownicy oprócz suki shih tzu je uwielbiaja. Nawet owczarek im nic nie mowi, wchodza mu na głowe haha.
    Oglądabie skoków jest świetne, każdego sezonu do niedawna oglądałam mieszkajac blisko JW. Moj M też skakał kiedyś😊

    OdpowiedzUsuń
  15. Przyznaję, że ja totalnie przymykam oczy na jakieś tam skakanie po firankach czy budzenie mnie nad ranem. Jednak pilnuję, żeby były nauczone, że do zlewu czy na stoły się nie wchodzi. Nie łudzę się, że pod naszą nieobecność by tego nie robiły, jednak przy nas nie chodzą.
    Mój mąż też kiedyś skakał. Ja nigdy nie odważyłam się na taki krok. Hehe, jestem jednak osobą, która lubi płaski teren czuć pod stopami.
    Buziaki

    OdpowiedzUsuń