Rzadko sięgam po literaturę francuską, a jeżeli już to raczej po klasykę, ale ta książka tak ładnie wpasowała mi się do wyzwania u Czarnej Damy. Na dodatek po tytule obiecywałam sobie wiele, bo jak pewnie wielu książkoholików, lubię czytać książki o książkach.
Juliette, młoda pracownica biura nieruchomości, codziennie dojeżdża do pracy metrem. Lubi czytać, ale lubi też podglądać co inni czytają. Może jest znudzona trochę swoim przewidywalnym życiem, ale rutyna to w końcu nic złego... Jednak pewnego dnia wysiadła wcześniej z metra, ryzykując spóźnieniem się do pracy. Dzięki temu trafia przypadkiem na kamienicę, gdzie drzwi, aby się nie zamknęły są założone książką. Gdy Juliette przygląda się temu z zaciekawieniem, zaczepia ją dziewczynka i wciąga do biura ojca. W biurze jest ogrom książek, książki są wszędzie (tak jak i kurz) i tam poznaje niezwykłego człowieka Solimana. Opowiada jej historię o wędrowaniu książek, o podrzucaniu właściwego tytułu wybranej osobie. I tak zaczyna się dziwna przygoda Juliette.
Sporo w treści znajdziemy wrzuconych tytułów książek, tak jakby trochę od niechcenia, dzięki temu z ciekawości zajrzałam na stronę jednej z księgarni, żeby zobaczyć o czym są proponowane tytuły i muszę przyznać, że czuję się zachęcona. A tutaj jeden z wielu fragmentów mówiących o literaturze:
"Mówili o książkach, zawsze o książkach, o gotyckich powieściach Horace'a Walpole'a i »Dublińczykach« Joyce'a, o fantastycznych opowieściach Itala Calvina i o esencjonalnej, enigmatycznej prozie Roberta Walsera, o »Zapiskach spod wezgłowia« Sei Shonagon i o poezji Garcii Lorki, a także o dwunastowiecznych poetach perskich".
Jeżeli ktoś chce poczytać fantastyczną opowieść o książkach, ich przeznaczeniu, wędrówce, to polecam "Dziewczynę, która czytała w metrze". Jednak nie oczekujcie galopującej akcji, czy zbyt wielu cytatów z innych pozycji literatury światowej. To dobra powieść dla książkoholików na jeden wieczór.