Maj zaczęłam z przytupem. Mam już kilka
przeczytanych książek, w końcu doszyłam gumki do okładki-otulacza do książki
dla koleżanki i gotowałam.
Gdy mieszkałam z rodzicami, nie do końca
przejmowałam się posiłkami. Gdy byłam młodsza, to rodzice gotowali obiad, a
śniadanie i kolację robiłam sobie mało urozmaiconą: kanapkę lub zupę mleczną.
Nie zastanawiałam się, dlaczego czasami gorzej się czuję lub dostaję wysypkę na
rękach.
W miarę dorastania i przygotowywania
posiłków samodzielnie, szkoda mi było czasu i często kupowałam półprodukty lub
fast foody. Niestety odbiło się to bardzo na moim zdrowiu.
Od kilku lat staram się rzadko kupować
gotowce czy śmieciowe jedzenie i gotuję większość potraw sama (niektóre dania
są popisowe męża i to on je szykuje). Jednak wiadomo, że czas nie jest z gumy i
dlatego zawsze gotuję daną potrawę na kilka dni i wkładam do słoików lub mrożę.
Dzięki temu gotuję tak naprawdę 2 razy w tygodniu. Tym razem zaszalałam i
ugotowałam nie tylko kilka słoików gulaszu, bigosu, ale upiekłam też ciasteczka
i pasztet. I byłam z siebie dumna przez moment, aż uprzytomniłam sobie, że
jeszcze dla synka muszę ugotować potrawkę z ciecierzycy :)
Tak wygląda pasztet z wątróbki ze
zblendowanymi skwarkami:
To otulacz-okładka na książki:
Miesiąc rozpoczęłam lekturą, po której
obiecywałam sobie wiele: M.L. Stedman: "Światło między oceanami" -
miało być wzruszająco i pobudzać do przemyśleń dot. jak dobrzy ludzie podejmują
złe decyzje i jak to wpływa na innych. No cóż, o decyzjach było, o konsekwencjach
było, ale trochę jak dla mnie mdło napisane. Nie wzruszyłam się.
Drugą lekturą była powieść młodzieżowa
Aleksandra Minkowskiego: "Zakładnik szaleńca". Tu już było znacznie
lepiej, nawet mogłabym rzec, że wciągnęłam się w koszmary chłopca, w wyścig o
tanią energię i szantaż.
Kolejną lekturą był kryminał Marty
Matyszczak: "Zło czai się na szczycie" - narrator pies Gucio, ciekawy
wątek detektywistyczny, ale stanowczo za dużo o miłości, złości i robieniu
czegoś na pokaz. Gdyby kilka stron-scen wyciąć, to byłoby to nawet porównywalne
do pierwszych książek Chmielewskiej.
Liczę na to, że w weekend uda mi się coś
uszyć i trochę odpocząć od garów :) Czego i Wam życzę.